paweł kowal

Kowal: Mandaryni z UE ciągle pozwalają Putinowi na chuligaństwo. Historia im tego nie zapomni…

21 Lipiec 2014

– Klucze do rozwiązania konfliktu na wschodzie Ukrainy leżą dziś w Berlinie. Ale Europa nie zdaje egzaminu – mówi były wiceminister spraw zagranicznych i europoseł Paweł Kowal.

Zachód otrzeźwieje? Tragiczny fakt, że zginęli w tej katastrofie obywatele Holandii czy Wielkiej Brytanii powoduje, że sprawa ta staje się kwestią bezpośredniego zaangażowania się rządów tych krajów. W krajach tych opinia publiczna odgrywa ogromną rolę. Podobnie jak opozycja. Presja na rządy najważniejszych europejskich państw będzie bardzo duża. I słusznie. Ukaranie winnych tej katastrofy, a także wskazanie podmiotów politycznie odpowiedzialnych za tę tragedię, czyli mówiąc wprost – Rosję, będzie łatwiejsze niż w przypadku wielu innych wydarzeń mających miejsce na wschodzie Ukrainy. Reaguje prasa, reagują publicyści.

No i przede wszystkim opozycja w tych krajach, która nie dopuści do tego, żeby nie zadbać o interesy prawne bliskich ofiar tej katastrofy. Z drugiej strony jednak pierwsze reakcje, np. Niemiec, wzywające do zawarcia jakiegoś trwałego rozejmu na wschodzie Ukrainy, w istocie są sygnałami wysyłanymi pod adresem Rosji, że nie będzie radykalnego oczekiwania przerwania wsparcia Rosji dla rebelii działającej na wschodzie Ukrainy. Myślę tu o przerwaniu wsparcia politycznego i militarnego. Ten sygnał, który płynął z Berlina w ostatnich dniach, w gruncie rzeczy był takim pierwszym zwiastunem błędów Unii Europejskiej, jeśli chodzi o rozwiązywanie tego konfliktu. Gdzie leżą dziś klucze do jego rozwiązania? W Berlinie. Ze względu na obecną pozycję polityczną Niemiec. To jest pierwszy fakt. Drugi fakt jest taki, że wszyscy ważni gracze w Unii są dziś zajęci bawieniem się. W co? W Polsce na weselach jest popularna taka zabawa: uczestnicy w rytm muzyki chodzą dookoła stołków, a kiedy muzyka przestaje grać, wszyscy próbują zająć któryś z nich, natomiast jedna osoba zostaje bez stołka. I w ten sposób zachowują się dziś politycy Unii Europejskiej. Wielu jest tak bardzo zajętych tym, żeby z jednego stołka błyskawicznie przesiąść się na drugi, że wszyscy się oglądają na miny, gesty tego silniejszego. A najsilniejszym graczem dzisiaj, głównym punktem odniesienia jest rzecz jasna Berlin. Błędy popełnianie przez Berlin należy liczyć razy pięć. Zachód tkwi w chocholim tańcu? W tym sensie, że najważniejszą obecnie kwestią wydaje się to, kto zajmie jaką funkcję w Unii. I dlatego liderzy unijni nie są w stanie w żadnym zakresie zrobić czegokolwiek, co by się nie podobało w Berlinie. Jak się do tego wszystkiego mają interesy na linii Berlin – Moskwa? Do tego rachunku trzeba oczywiście dopisać kwestię wspólnych interesów gospodarczych Niemiec i Rosji, oficjalną politykę i rządu, i opozycji w Niemczech, która w gruncie rzeczy sprowadza się do budowy na świecie takiego systemu, w którym Niemcy byłyby równym Rosji mocarstwem. Jak to wszystko weźmiemy pod uwagę, to ogólny rachunek wypada jeszcze gorzej. Ponieważ wynika z niego, że tę katastrofę, która była spowodowana zestrzeleniem samolotu, będzie wyjaśnić jeszcze trudniej. Proszę zwrócić uwagę, że i w oświadczeniu ministrów spraw zagranicznych, i w wypowiedziach Berlina nie wskazuje się na polityczną winę za tę tragedię. Odsuwanie, zakrywanie kwestii politycznej odpowiedzialności za tę katastrofę praktycznie uniemożliwia reagowanie na nią nawet w takim bezpośrednim wymiarze. Ponieważ my jesteśmy świadkami właściwie katastrofy humanitarnej, która następuje po katastrofie lotnicznej, po zestrzeleniu samolotu. Mija kolejna doba, kiedy nie tylko dowody nie zostają odpowiednio zabezpieczone, ale także kiedy ciała ofiar są traktowane w sposób absolutnie niezgodny z zasadami panującymi w tej części świata! Na oczach Europejczyków odgrywa się dramat. A Europa nie zdaje egzaminu.

Dramat, który jest właściwie obok nas. Parę setek kilometrów od Berlina. To powinno Europę obudzić, skłonić do spojrzenia inaczej na ten konflikt. Ma pan rację, to jest ścisłe centrum Europy. Problem polega na tym, że Europa nie jest przygotowana do reagowania na tego typu wydarzenia. Bolesne jest to, jak się pomyśli, ile pieniędzy wydawanych jest na jakieś systemy reagowania kryzysowego, jakie kwoty wydawane są na urzędników europejskich i obsługę instytucji unijnych. A do dzisiaj, kilka dni po katastrofie, nie zebrała się nawet rada ministrów spraw zagranicznych. Nie powstał, z tego co wiemy, żaden całościowy dokument, który by pokazywał, jakie możliwości prawne mamy, aby reprezentować interesy obywateli państw Unii Europejskiej.

Ja bym chciał to głośno przypomnieć i spojrzeć w twarz wszystkim tym, którzy tak głośno krzyczą o obywatelstwie europejskim. Także Polscy obywatele mają na paszportach napisane jeszcze wyżej niż „Rzeczpospolita Polska” – „Unia Europejska”. I co to, do cholery, dzisiaj znaczy? Ludzie widzą, że to nie znaczy nic. Opinia publiczna obserwuje zabawę mandarynów z Brukseli, którzy szukają sobie miejsca na najbliższe pięć lat kadencji. I to ich w tej chwili zajmuje najbardziej. W przyszłym tygodniu spotykają się ministrowie spraw zagranicznych na kolejnym szczycie UE. Co usłyszymy po tym spotkaniu? Albo inaczej – co powinniśmy usłyszeć? Zacznijmy od tego, że ministrowie spraw zagranicznych krajów UE powinny być już po spotkaniu w sprawie tragedii. Powinni mieć ustaloną agendę prawną działania w interesie rodzin ofiar tej strasznej katastrofy. Powinni mieć także jasne wnioski co do tego, w jaki sposób siłą lub dyplomatycznie zabezpieczyć wejście niezależnych międzynarodowych służb na miejsce katastrofy. Nic nie wytłumaczy tego, że do takiego spotkania na szczycie jeszcze nie doszło. Tak jak po katastrofie smoleńskiej – niezależnie od tego, jakie były jej przyczyny – tak i dziś nie dochodzi do podjęcia błyskawicznych, ale zarazem mądrych i skutecznych działań, gdy idzie o działania wobec tej tragedii. Można to jeszcze naprawić? Nie każdą rzecz spośród tego rodzaju błędów da się naprawić, niestety. To też jest miarą dojrzałości, żeby potrafić to zrozumieć. Ale można przestać brnąć w ślepą uliczkę. Trzeba okazywać konsekwencję w prowadzonej wobec Rosji polityce. Władimir Putin ma zasoby, żeby prowadzić wojnę. Jego celem jest zawładnięcie Kijowem. Ale Ukraińcy są zdeterminowani, żeby bronić swojego kraju. A marazm Europy może doprowadzić do tego, że dojdzie tam do regularnej wojny. Na Zachodzie panuje przekonanie, że Kijowa nie warto bronić? Jeżeli chodzi o Europę, to ja pokładam nadzieję właściwie już tylko w opinii publicznej w krajach o ugruntowanej demokracji, takich jak Holandia czy Wielka Brytania. To znaczy, że publicyści, komentatorzy i opozycyjni wobec władzy politycy nie dopuszczą do tego, by zamieść pod dywan odpowiedzialność polityczną za tę tragedię. Kluczowy jest fakt, że tuż po katastrofie zaczęto mówić o jakimś trwałym rozejmie, a nie wymuszono na Rosji zamknięcia wszelkich form wsparcia dla rebeliantów. I poprzez to zaniechanie my, Europejczycy, stajemy się współodpowiedzialni za to, co się dzieje na wschodzie Ukrainy. Także za ewentualne kolejne tragedie. Bo żądanie trwałego rozejmu przez Zachód oznacza de facto to, że w samym środku Europy zostało bezpańskie terytorium kontrolowane i dowodzone przez terrorystów. Skutki tego rodzaju polityki mogą być tragiczne dla obywateli państw Unii. I to nie odnosi się wyłącznie do kwestii bezpieczeństwa w ruchu lotniczym. To zachowanie przywódców Unii jest nie do obrony. I historia im tego nie zapomni. Nigdy. W polityce istnieje coś takiego, jak wina poprzez zaniechanie.

I nie widzi Pan żadnego polityka, który po tragedii na Ukrainie użył odpowiednich słów, odniósł się do tych wydarzeń adekwatnie? Mamy deficyt prawdziwych przywódców w Europie? Premierzy Holandii i Wielkiej Brytanii w kolejnych wystąpieniach brali pod uwagę to, o czym mówiłem wcześniej, czyli nacisk opinii publicznej. Widać, że dokładnie przeczytali gazety w swoich krajach. Pan mówi tak, jakby prasa miała największy wpływ na działania polityków w absolutnie każdym wymiarze. Nawet w obliczu tak poważnych wydarzeń jak zamordowanie prawie trzystu osób. To zakrawa na jakiś infantylizm w podejmowaniu decyzji. W okresach braku przywództwa sytuację ratują właśnie opinia publiczna i media.

I tak, mamy deficyt prawdziwego przywództwa w Europie. Liderów zastępują graficy pierwszych stron w tabloidach. I to ci graficy stają się bronią w rękach obywateli. U nas, w Polsce, media mówią jednym głosem. I „Gazeta Wyborcza”, i tygodnik „wSieci” piszą dziś o zbrodni Putina. Myśli Pan, że media skłonią naszych polityków do bardziej zdecydowanych i skutecznych działań, gdy idzie o rozwiązywanie konfliktu na Ukrainie? Fakt, iż w jednym tonie wypowiadają się media od siebie radykalnie odległe, sprawia, że nacisk narasta. I słusznie. Proszę spojrzeć, jak w tonie różni się tekst dziennikarki Anne Applebaum, prywatnie małżonki ministra Sikorskiego, od tego, co on ostatnio podpisał wspólnie z innymi ministrami spraw zagranicznych w związku z tragedią. Sikorski podpisał „miękkie” oświadczenie, a z drugiej strony zamieścił na Twitterze link do tekstu swojej żony (który słusznie określił jako „niezrównany”), który zachowany jest w zupełnie innym tonie niż to, co znalazło się w oświadczeniu sygnowanym przez Sikorskiego. Widać, że polski minister nie jest pewien oficjalnej europejskiej linii. Podpisanie przez niego oświadczenia uważam za błąd. Demonstracyjna odmowa podpisania sprawiłaby, że i Polska, i sam minister Sikorski personalnie by na tym zyskali. Pan minister dał się ostatnio poznać jako ktoś, kogo poglądy nie do końca są jasne, to prawda. Wiem, co ma Pan na myśli, ale ja nie chcę wikłać się w analizę prywatnych rozmów pana ministra Sikorskiego. Mnie interesują rzeczy, które mówi głośno jako szef resortu spraw zagranicznych. A dziś Sikorski powinien iść znacznie dalej w swoich ocenach tego, co wydarzyło się na wschodzie Ukrainy. Polska została odsunięta na bok, jeśli chodzi o dyskusje toczone przez przywódców unijnych na temat Ukrainy? Nie wiemy, czy została odsunięta, czy też sam się odsunęła. Być może uznano, że tak zdecydowane stanowisko Polski głoszone na forum Europy może być dla tejże Europy niewygodne. Choć jeszcze 4 czerwca, kiedy prezydent Poroszenko był w Warszawie, można było odnieść wrażenie, iż Polska odgrywa istotną rolę w tym dialogu. Natomiast kilka dni później na uroczystościach w Normandii wszystko zostało odwrócone. Format rozmów tam się dramatycznie zmienił. Później były już właściwie tylko relacje dwustronne między Niemcami i Rosją. I został po nich symbol, wspólne zdjęcie Putina z kanclerz Merkel na mundialu. Powinniśmy do tego obrazka przywiązywać wagę? Tak, bo to pokazuje stosunek polityków do swoich obowiązków. I poziom ich powagi. Mówię to z bólem, bo uważałem kanclerz Merkel za jedną z najpoważniejszych postaci we współczesnej Europie. A jednak demonstracyjne okazywanie sympatii przywódcy, który odpowiada za destabilizację sytuacji u naszego sąsiada, czego skutkiem są setki ofiar, świadczy o zupełnym braku powagi. Czy pan sobie wyobraża, że Margaret Thatcher pozwoliłaby sobie na demonstracyjne obściskiwanie się czy „flirtowanie” z Fidelem Castro czy Breżniewem? No widzi pan, ja też nie. Napisał pan na Twitterze, że mamy dziś „międzynarodowe przyzwolenie na chuligaństwo”. A jak inaczej interpretować relacje Unii z Rosją w ostatnich tygodniach?

Co ma zrobić Zachód, bić się z chuliganem? Zachód nie wykorzystał większości narzędzi, w których posiadaniu jest i które może użyć wobec Rosji. Ale jakich narzędzi, proszę mówić konkretnie. Bo mam wrażenie, że ciągle stosujemy jakąś dziwną nomenklaturę, a prosty człowiek przestaje z tego cokolwiek rozumieć. Nie nazywamy rzeczy po imieniu. Mówimy o konflikcie, destabilizacji, deeskalacji… Ja powiem panu więcej. Mandaryni europejscy po to właśnie, żeby opinia publiczna niewiele rozumiała i nie wiedziała o narzędziach, jakich Zachód może użyć, stosują specjalnie tę dziwaczną nomenklaturę i mówią o jakichś pierwszych fazach sankcji, drugich, trzecich itd.

Trzeba zerwać wszelką współpracę militarną z Rosją. To jest pierwszy blok działań. Drugim są kwestie technologiczne i udzielenie konkretnej pomocy Ukraińcom. A Ukraina ma nawet problem z kupnem broni na Zachodzie. Powinny zostać też ograniczone kontakty polityczne z Rosją na najwyższym szczeblu. A dziś co widzimy? Putin jest normalnym uczestnikiem obiegu politycznego. Pan by powiedział o nim: „zbrodniarz”? Wolałbym, żeby politycy zamiast wymyślać nowe epitety pod adresem Putina, zebrali się w miniony weekend i powołali zespół prawników, którzy byliby w stanie ukarać terrorystów odpowiedzialnych za zestrzelenie samolotu. A Polska powinna wrócić do stołu negocjacyjnego. To jest dziś obowiązek polskiego rządu.

źródło: polskatimes.pl