paweł kowal

Kowal: Big date i alkotwitty

12 Grudzień 2014

Od Krakowa do Brukseli. O 13 grudnia napiszą wszyscy obok. O wyprawie madryckiej trzech posłów już wszyscy napisali. A tu przed państwem: Big data. W wolnym tłumaczeniu z angielskiego: kupa danych i informacji, z którymi nie wiadomo co zrobić. Najprostsze rozwiązanie: nie gromadzić ich. Tak? To ile jesteście w stanie wytrzymać bez archiwum swojej poczty elektronicznej, gdzie napisaliście o swoich nastrojach, miłościach i lepiej nie pytać o czym jeszcze. Pomysł w Unii: nie gromadzić informacji wywiadowczych. Mówi się, że „Efekt Edwarda Snowdena”, tajemniczego informatyka z CIA polega na tym, że państwa staną się bardziej powściągliwe w zbieraniu informacji o obywatelach.
A może polega on na tym, że pokazuje, iż przy bardzo prawdopodobnym założeniu, że wielu jest na świecie potencjalnych Snowdenów, prędzej czy później znajdziemy informacje na swój temat w niepowołanych rękach. Bo rzecz nie polega na tym, by państwa nie gromadziły informacji, na nich stosunkowo najłatwiej wymóc, by je lepiej chroniły. Rzecz w tym, że kilka razy w tygodniu zgadzamy się w różnych formach na przechowywanie swoich danych, płacimy kartą, specjalne programy zapamiętują, jakie strony i jak długo przeglądaliśmy w internecie. Za tymi działaniami stoją firmy potężniejsze niż niejedno państwo. Ochrona prywatności i danych staje się jednym z najważniejszych wyzwań i za żadne skarby nie podołają mu współczesne słabe rządy. W mediach społecznościowych to dopiero ludziom puszczają hamulce – wszystko na talerzu. Nieraz słychać, że wszystko przez te media społecznościowe. Dowody w sprawach sądowych, informacje o zdradach, szczegóły upodobań, począwszy od kulina- rnych – wszystko można tam znaleźć. Użytkownikom twittera znane jest pojęcie alkotwittów. Ludzie wiedzą, że plotą głupoty, na żywo by tego nie powiedzieli, ale piszą – najpewniej przynajmniej po jednym głębszym. Te same media społecznościowe przynosiły bezsporne informacje, że zielone ludziki na wschodzie Ukrainy poprzyjeżdżały z Krymu, a meldunki mają w wielkich rosyjskich miastach – dzielni wojownicy na FB chwalili się swoją aktywnością przyjaciołom z Pietropawłowska i Rostowa. Bez Twittera nie byłoby rewolucji w Mołdawii kilka lat temu, nie byłoby jaśminowych przewrotów na północy Afryki, które obaliły kilku krwawych dyktatorów, bez twittera nie mogłoby działać kilku ministrów spraw zagranicznych: np. Bildt i Sikorski. Cięło się na strzępy listy i pocztówki przed wyrzuceniem. „A po co ma to kto czytać?”. Dzisiaj wirtualny świat pełny jest naszych niepociętych kopert, a świat rzeczywisty pełen ludzi, którzy nie ruszając się z domu, potrafią je otworzyć i opublikować. Big data. Nie ma prostych rozwiązań.

źródło: dziennikpolski24.pl