paweł kowal

Kowal: Celem Putina nie jest wojna, tylko przeciąganie konfliktu na Ukrainie

19 Sierpień 2014

Politycy na Kremlu są przekonani, że należy im się takie imperium jak kiedyś, Putin chciałby stworzyć coś na kształt byłego Związku Radzieckiego – mówi Paweł Kowal.

Od kilku dni obserwujemy wydarzenia związane z wjazdem rosyjskiego konwoju na Ukrainę. Wszyscy zastanawiamy się, o co w tym wszystkim chodzi, bo przecież w pomoc humanitarną Rosji nikt dziś już nie wierzy. W co Pana zdaniem gra Putin? Putin ma kilka celów. Przede wszystkim chce tym konwojem odwrócić uwagę od transportów broni do Donbasu, które trwają równolegle, oraz zatrzeć wrażenie, że winę za sytuację na Ukrainie ponosi Rosja, jakie powstało po rozbiciu się malezyjskiego samolotu, nie tylko w kręgach politycznych, ale też wśród zwykłych obywateli poszczególnych europejskich państw i Ameryki. Światowa prasa obciążyła Kreml winą za to wydarzenie, sprawiając, że ludzie zaczęli akceptować sankcje wobec Rosji.

Wysłanie konwoju to świetny zabieg marketingowy. Teraz mówi się o Rosji przede wszystkim w kontekście chęci pomocy Ukraińcom, sprawy zestrzelenia samolotu i udzielania pomocy rebeliantom na wschodzie Ukrainy zeszły na drugi plan.

Czy ktoś jeszcze da się nabrać na ten pozytywny PR Putina? Czy sprawy zaszły już za daleko i wszyscy wiedzą, kim jest prezydent Rosji, z kim tak naprawdę mamy do czynienia? Oczywiście eksperci wiedzą, że konwój widmo to medialna gra. Tym niemniej o Putinie mówi się dużo na całym świecie już w innym kontekście. Deklaracja pomocy mieszkańcom Ukrainy i zamieszanie w mediach, jakie ta deklaracja spowodowała, mogą mu też pomóc w przekonaniu do siebie Ukraińców, którzy za jakiś czas, jeśli pochłonięty działaniami wojennymi rząd w Kijowie nie da rady skutecznie przeprowadzić reform, zapewne mocno zniechęcą się do władz Ukrainy.

Pańskim zdaniem Putin chce wojny czy po prostu wystawia na próbę cierpliwość Zachodu? A może jest przekonany o tym, że nikt nie odważy mu się przeciwstawić? Dla Kremla jest jasne, że teraz nie może zmienić władz w Kijowie. Celem Putina jest nie wojna, ale przeciąganie konfliktu na wschodniej Ukrainie, stabilizowanie go na pewnym poziomie, tak by można go z powrotem rozniecić w dogodnym momencie. W atmosferze takiego zakonserwowanego konfliktu trudno jest rozwijać Ukrainę, życie polityczne jest tam wręcz zablokowane. Utrzymanie takiego stanu pozwoli Putinowi na realizację celu, jakim jest dominacja Rosji na Ukrainie. Politycy na Kremlu są przekonani, że należy im się takie imperium jak kiedyś, w przyszłości Putin chciałby stworzyć coś na kształt byłego Związku Radzieckiego czy cesarstwa Romanowów. W pierwszej kolejności, by to osiągnąć, musi zapobiec integracji Ukrainy z Unią Europejską.

Wczoraj w Berlinie spotkali się szefowie dyplomacji Ukrainy, Rosji, Niemiec i Francji, aby przedyskutować pokojowe rozwiązanie konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Niektórzy mówią wręcz o tym, że mamy powtórkę z roku 1939, kiedy rozmowy Rosji i Niemiec toczyły się nad naszymi głowami. Dlaczego Polski nie ma przy tym stole i dlaczego tak się stało? Przecież przedstawiciele polskiej dyplomacji jeździli na Ukrainę tak samo jak przedstawiciele MSZ Francji i Niemiec. Pytanie brzmi nie tylko, dlaczego nie ma w tej dyskusji Polski, ale dlaczego nie jest w niej obecna cała Unia Europejska, dlaczego zostały do niej zaproszone tylko wybrane europejskie mocarstwa. Nawet jeżeli mają być to rozmowy wstępne, to ich prowadzenie bez instytucji Unii Europejskiej nie ma sensu i działa wbrew naszym interesom.

Czy polska dyplomacja popełniła tutaj jakiś błąd? Czy nadmiernie wycofała się ze sprawy ukraińskiej? Należało postawić pytanie o sens istnienia unijnych instytucji, skoro się z nich nie korzysta w takiej sprawie, a także jasno ustalić, jaki mandat do rozmów i w jakich sprawach mają Francja i Niemcy – wtedy sprawa byłaby jaśniejsza dla międzynarodowej opinii publicznej. Dziwię się zresztą samym Niemcom, że biorą na siebie odpowiedzialność za oczywiste niepowodzenia tej linii negocjacji dotąd.

Generał Stanisław Koziej, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, powiedział ostatnio, że konflikt zbrojny może się przenieść na terytorium Polski. Czy według Pana istnieje rzeczywista obawa takiego rozwoju sytuacji? Nie ma danych, by uważać, żeby rosyjskie samoloty bojowe miały lada dzień bombardować polskie miasta. Jednak zagrożenie dla Polski stale rośnie. Na pewno nie jesteśmy przygotowani do odparcia ewentualnej interwencji zbrojnej na szerszą skalę. Aby zapewnić Polsce bezpieczeństwo, powinniśmy we współpracy z NATO i partnerami w Unii Europejskiej odnowić plany obrony, określić, jak długo jesteśmy w stanie bronić się sami, zanim włączą się sojusznicy. Powinniśmy wspierać stronę ukraińską i myśleć o tym, aby dać siłom zbrojnym Ukrainy szansę na wzmocnienie, dozbrojenie, przeszkolenie. Armia ukraińska zrobiła wiele w ostatnich miesiącach, ale nie jest zdolna do samodzielnego działania, jest niedoinwestowana itd. Ukraina, aby jednocześnie bronić swojej granicy i prowadzić reformy, musi mieć znacznie silniejsze wsparcie międzynarodowe. W naszym interesie leży, by Ukraińcy w jak największym stopniu zaczęli sobie radzić w tej wojnie.

Czy Polska, skoro nie jest przygotowana zbrojnie, rzeczywiście powinna angażować się w konflikt rosyjsko-ukraiński? W jaki sposób powinno się przejawiać polskie wsparcie dla strony ukraińskiej? Nie angażujemy się w ten konflikt z własnej woli, po prostu zostaliśmy w niego wciągnięci poprzez działania Rosji w naszym regionie. Nie możemy stać z założonymi rękami i spokojnie patrzeć na to, co dzieje się za wschodnią granicą. Nie wiemy przecież, jakie będą tego konsekwencje.

Według ostatnich doniesień hakerzy należący do rosyjskiej grupy CyberVor wykradli ze światowych baz danych loginy oraz hasła ponad 420 tys. stron internetowych. W ostatni czwartek rosyjscy hakerzy zaatakowali także strony prezydenta Komorowskiego i Giełdy Papierów Wartościowych. Czy możemy już mówić o cyberwojnie? Przestrzeń cybernetyczna nie ma tradycyjnych granic, co niesie za sobą ogromne zagrożenia. Mimo wrażenia, że żyjemy w pokoju, musimy mieć świadomość, że w cyberprzestrzeni nie jesteśmy bezpieczni. To pole walki charakterystyczne dla wojen najnowszej generacji i nie wiemy jeszcze do końca, jak daleko może posunąć się agresor – często trudny do zidentyfikowania. Powinniśmy zdać sobie sprawę z tego, jak duże jest niebezpieczeństwo dostania się ważnych informacji w niepowołane ręce czy np. ingerencji w systemy informatyczne elektrowni, i skoncentrować siły na przeciwdziałaniu tego typu przestępczości.

Sytuacja wewnętrzna na Ukrainie stale się komplikuje. Ukraińska nacjonalistyczna partia Prawy Sektor zagroziła władzom tego kraju zbrojnym marszem na Kijów, jeśli w ciągu 48 godzin nie zostaną zwolnieni z więzień jej stronnicy. Myśli Pan, że władze Ukrainy, a przede wszystkim prezydent Poroszenko, będą w stanie nad tym zapanować? Poroszenko da sobie z nimi radę. Myślę, że sprawa Prawego Sektora została rozdmuchana przez zachodnie media. Tak naprawdę Prawy Sektor jest partią częściowo wspomaganą przez Rosjan i ma niewielkie, maksymalnie dwuprocentowe poparcie społeczne. Nie sądzę więc, żeby z tej sprawy mógł się narodzić teraz poważniejszy konflikt, który nie będzie możliwy do opanowania przez władze Ukrainy.

źródło: polskatimes.pl