POSIEDZENIE SEJMU

Kowal: Europa pomaga Ukrainie, ale na pół gwizdka. „Tuska ocenimy po owocach działania”

01 Styczeń 2015

– Dziś w przypadku Ukrainy mamy do czynienia z sytuacją, jaką obserwowaliśmy po Pomarańczowej Rewolucji. Europa faktycznie dużo pomaga, ale jednocześnie czyni to na pół gwizdka. Obawiam się, że także reformy na Ukrainie mogą być przeprowadzone połowicznie. I wtedy przyjdzie głębokie rozczarowanie – mówi w „Bez autoryzacji” Paweł Kowal, były sekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych oraz poseł do Parlamentu Europejskiego.

Jak Pan odniesie się do zamieszania w związku z planowaną przez rząd, ale jeszcze nie przeprowadzoną ewakuację naszych rodaków z Donbasu? Wielu z nich sprzedało majątek i czeka na walizkach. A ewakuacji jak nie było, tak nie ma.

Na pewno widać błędy w koordynacji działań pomiędzy poszczególnymi ministerstwami. Są też oczywiste błędy komunikacyjne, bo jednak podawano konkretne daty, padały publiczne obietnice. Grzegorz Schetyna miał rację, podejmując się próby ewakuacji osób polskiego pochodzenia z Donbasu; premier publicznie to potwierdzała.

Jest wiele przyczyn tej zwłoki; wynikało dotąd, że jedną z nich był spór między ministerstwami. Jednocześnie to wysłanie komunikatu do szerszej opinii publicznej, że w działaniach naszego państwa coś nie funkcjonuje. Bo jeżeli duże państwo nie jest w stanie na własną rękę ściągnąć do kraju dwustu osób, to warto się zastanowić, jakby to wyglądało np. w warunkach wojennych. Dziwi mnie też, że nie podano nowej konkretnej daty ewakuacji.

Na Ukrainie rośnie napięcie. Niedawno zawieszono negocjacje w Mińsku ws. kryzysu ukraińskiego. Co może z tego wyniknąć?

Rosja przez kilka miesięcy będzie próbowała oddziaływać mniej militarnie, a bardziej przez propagandę, nacisk na polityków, którzy są z nią blisko. Myślę nie tylko o Białorusi, ale także Mołdawii i Gruzji. Krótko mówiąc: Rosja będzie czekała na moment, żeby się nie udawały reformy i ludzie będą na to zwracać uwagę.

Nie można także w dłuższej perspektywie wykluczać dalszej interwencji zbrojnej Rosji – nie tylko na Ukrainie, ale także w przypadku Gruzji. Nie da się wykluczyć oddziaływania destabilizującego przez tzw. zamrożone konflikty – m.in. w Abchazji czy w Donbasie, który właśnie takim konfliktem się staje.

W przypadku Polski, ale także innych państw Europy Środkowej, postępuje coś, co nazywam „aksamitną izolacją”. Utrwala się też wyłączenie instytucji europejskich z dialogu pokojowego.

Na ile obserwowane ostatnio zbliżenie między Kijowem a Mińskiem to polityczna gra Łukaszenki? Jak widzi Pan rolę Białorusi w konflikcie na Wschodzie?

Tradycyjnie prezydenci Ukrainy mieli dobre relacje z Białorusią, a Poroszenko je podtrzymuje. Wszyscy rozumieją, że Łukaszenko jest elementem taktyki w stosunku do Moskwy. Realnie białoruski prezydent jest w stanie zbyt dużej podległości wobec Kremla.

Także to otwarcie Łukaszenki jest limitowane, choć uważam, że powinniśmy z niego pragmatycznie korzystać. Dialog jest możliwy i trzeba go podejmować, szczególnie z tymi ludźmi Łukaszenki, którzy są otwarci na zmiany. Nie można robić z całej sprawy zbyt dużej nadziei na to, że Białoruś stanie się częścią Zachodu.

W jakim stopniu kryzys finansowy w Rosji wiąże ręce Putinowi, jeśli chodzi o konflikt ukraiński?

Jest świadomy tego, że sytuacja będzie się pogarszała, ale czuje się pewny w przypadku rezerw walutowych. Ze dwa lata jest pewnie w stanie wytrzymać.

Jeśli ktoś zatem myśli, że do zmiany władzy w Rosji doprowadzą same środki finansowe, to może się przeliczyć. Tu potrzeba też środków politycznych.

Czy debiut Donalda Tuska jako szefa Rady Europejskiej zrobił na Panu pozytywne wrażenie?

Zadanie Tuska polega na tym, żeby dać Radzie Europejskiej pewną siłę polityczną w sprawach strategicznych. Problem w tym, że ani Rada, ani jej szef, nie mają zbyt wielu wpływów na to, co się dzieje w strategicznych relacjach Unii ze Wschodem czy USA. To postawa, która budzi u wielu analityków niepokój. Pytanie, czy Tusk ma jakieś realne metody, aby w tym wszystkim zafunkcjonować. Na razie takich nie znalazł.

W Polsce do tej pory nazywano Tuska „prezydentem” czy „królem” Europy nie zdając sobie sprawy z tego, jak trudne to stanowisko. Trudno mu będzie perswadować poszczególnym państwom Unii, by nieco szybciej czy wyraźniej wyrażały swoją politykę wobec Rosji. Dlatego Tuska ocenimy dopiero po owocach jego działania.

Czy Europa reaguje na kryzys ukraiński wszelkimi metodami, na jakie je stać?

Nie. Dziś w przypadku Ukrainy mamy do czynienia z sytuacją, jaką obserwowaliśmy po Pomarańczowej Rewolucji. Europa faktycznie dużo pomaga, ale jednocześnie czyni to na pół gwizdka. Obawiam się, że także reformy na Ukrainie mogą być przeprowadzone połowicznie. I wtedy przyjdzie głębokie rozczarowanie.

Jestem zwolennikiem dużego wsparcia ukraińskich reform i wciągnięcia do tego wszystkiego Stanów Zjednoczonych i instytucji finansowych. Pomysł ten można nazwać nowym planem Marshalla.

Zachód powinien zagwarantować Ukrainie także polityczny parasol nad reformami. Nawet jeśli Poroszenko będzie w bardzo szybkim tempie reformował państwo, to bardzo trudno mu będzie czynić to w warunkach wojny.

źródło: natemat.pl