paweł kowal

Kowal: Format budowania pokoju na wschodzie jest skompromitowany

16 Sierpień 2014

Rosyjskie transportery wjechały na Ukrainę, a państwa zachodnie znów wzywają „obie strony do deeskalacji”. Putin musi być bardzo zadowolony z takiej formy nacisku…

O zaostrzającej się sytuacji geopolitycznej w Europie i roli polskiej dyplomacji rozmawiamy z Pawłem Kowalem, politologiem, byłym eurodeputowanym Polski Razem.

wPolityce.pl: Prezydent USA zasugerował niedawno, że jeśli dojdzie do otwartej, pod własnymi sztandarami, agresji Rosji na Ukrainę, to należy Ukrainę dozbroić. Czy powinniśmy przypomnieć dziś Barackowi Obamie jego słowa?**

Paweł Kowal: Sądzę, że nie trzeba mu nic przypominać, bo on dokładnie je rozumie. Generalnie Zachód rozumie to, że Ukraina musi się bronić i że w interesie Zachodu leży aby Ukraina się obroniła się. Jeżeli chcemy, aby Ukraina obroniła się sama i jednocześnie sądzimy, że w naszym interesie jest, aby Ukraina nie stała się częścią nowego imperium rosyjskiego, to musimy jej pomóc. Nie mamy dziś możliwości prawnych ani politycznych, aby NATO uczestniczyło w wojnie na Ukrainie. Z różnych powodów to dzisiaj nie jest możliwe. Jednak można zrobić jedną rzecz i to akurat wszyscy rozumieją: można uruchomić linie kredytowe dla Ukraińców – nie chodzi w tym, aby Polska to robiła, lecz chodzi o to, aby robiło to NATO i szerszej: wspólnota międzynarodowa; proponowałem już dawno spotkania w celu zorganizowania dla Ukrainy „planu Marshalla” – aby Ukraińcy mogli zakupić nowoczesną broń. To zresztą dla Polski byłoby szczególnie korzystne, gdyż bylibyśmy jednym ze sprzedawców takiej broni. Powinniśmy też uruchomić akcje szkoleniowe dla ukraińskiego wojska tak, aby ono w ciągu kilku miesięcy było gotowe na poziomie bazowym do sprawniejszej obrony, a w ciągu kilku lat byłoby gotowe do zintegrowania z wojskowymi strukturami Zachodu. Ten plan nie jest dziś realizowany ze strachu, z braku politycznej woli Zachodu.

Polska jest coraz bardziej osamotniona dyplomatycznie. Grupa Wyszehradzka już nie mówi jednym głosem.

Musimy się pogodzić z faktem, że nie mówimy jednym głosem z Czechami, Słowakami i zwłaszcza z Węgrami. Trzeba przyjąć to do wiadomości i po prostu działać w warunkach takich, jakie są.

Ale szerzej patrząc Polska też jest osamotniona dyplomatycznie…

Ja nie mam wrażenia, że jesteśmy osamotnieni dyplomatycznie. Mam raczej wrażenie, że nie wykorzystujemy wszystkich możliwości oddziaływania…

Ma pan na myśli kolejne spotkanie „grupy normandzkiej” bez Polski?

Myślę, że ono już w ogóle nie jest efektywne. Dla nikogo. Tu już nie chodzi o to, aby Polska siadła przy tym stole, ale o to, że ten format budowania pokoju na wschodzie jest nieefektywny i skompromitowany. Każdy na Zachodzie, kto ma minimalny zmysł polityczny powinien rozumieć, że w tym formacie już się nic nie da zrobić. Polska powinna dążyć do tego, żeby efektywną stroną rozwiązywania konfliktu była Unia Europejska. Żeby sposób rozwiązywania konfliktu rosyjsko-ukraińskiego nie ewoluował w kierunku koncertu wielkich mocarstw. Ponieważ wtedy decyzje, jak będzie wyglądał porządek w Europie Środkowej po wojnie rosyjsko-ukraińskiej, podejmowane będą poza Polską. Tak więc naszym celem nie powinno być dzisiaj, aby sobie tam w Berlinie klapnąć na piątego. Naszym celem powinno być, żeby zbudować zupełnie inny mechanizm rozwiązania konfliktu, który potrwać może kilka lat, ale nie zwalnia nas to z myślenia co potem. Nie możemy przyjąć tezy, tak jak to robią niektórzy politycy na prawicy, że polska dyplomacja nic nie może, bo wówczas sami się wyłączamy. Jeśli państwo jest suwerenne, to zawsze ma możliwość dyplomatycznego działania. Chodzi tylko o to, czy ma właściwą koncepcję działania.

Niemcy właśnie udowodniły, że potrafią błyskawicznie wysłać pomoc, gdy tylko chcą. Czy szybka pomoc dla Kurdów przy jednoczesnym – 1654 bezowocnym wezwaniu do deeskalacji na Ukrainie, to jakaś demonstracja polityczna, jakiś sygnał z Berlina?

Nie mam wątpliwości, że Niemcy mają możliwości do bardziej efektywnego działania w Europie Środkowej, niż to w tej chwili demonstrują. Problemy są dwa. Niemcy nie są gotowe szczerze współpracować w sprawach konfliktu rosyjsko-ukraińskiego ze wspólnotą międzynarodową ponieważ swoje interesy geopolityczne i gospodarcze identyfikują tak, aby za wszelką cenę chronić relacje z Rosją nawet w najtrudniejszych czasach. Minister spraw zagranicznych Niemiec jak główną zasadę postępowania przyjął umożliwienie zachowania twarzy przez Putina. Jednak to miałoby sens, gdyby można było mieć minimalne przesłanki, że Putin podobnie o tym myśli. Nie sądzę, aby Putin zastanawiał się jak uratować twarz.

Choć z drugiej strony trzeba się zastanowić, czy zaangażowanie się partykularne Niemiec na Ukrainie byłoby dobre dla polskiej racji stanu. Moim zdaniem nie. Musimy dążyć do umiędzynarodowienia konfliktu i obnażenia faktu, że to jest zastępcze pole walki między Rosją a Zachodem, w której stawką jest rosyjski imperializm. To nie jest konflikt lokalny. On ma charakter bardzo szeroki z powodu interesów obu stron, który rozgrywa się w takim jakby „ukraińskim laboratorium”.

Prof. Kazimierz Kik, politolog o mocno lewicowych poglądach, sformułował tezę, że konflikt rosyjsko-ukraiński musi rozwiązać Unia Europejska bez Stanów Zjednoczonych. Jak ocenia pan takie pomysły?

Uważam, że jest to nonsens. To droga donikąd. Konflikt na Ukrainie może być efektywnie rozwiązany wyłącznie przy bardzo dobrej współpracy UE z USA. Mowa o trzech modułach: państwa Unii, instytucje unijne i Stany Zjednoczone. Bez bliskiej współpracy w tym trójkącie, do którego można by dodać jeszcze międzynarodowe instytucje finansowe nie będzie sukcesu. Rosja na poziomie propagandowym i faktycznym wyjdzie z tego zwycięsko, bo dziś celem Rosji nie jest jeszcze wejście do Kijowa, bo okazuje się, że nie jest to takie łatwe, więc pozostaje to celem strategicznym. Celem taktycznym jest utrwalenie zamieszania na Ukrainie, na kilka lat. Po kilku latach zamieszania Rosja swoje zaangażowanie i stanowisko będzie mogła usprawiedliwić nieustannym zamieszaniem i groźba destabilizacji na Ukrainie.

Rozmawiał Sławomir Sieradzki

źródło: wPolityce.pl