Kowal: Mamy wadliwe procedury

04 Grudzień 2014

O tym, dlaczego ostatnie wybory samorządowe budzą tyle wątpliwości, z dr. Pawłem Kowalem.

Andrzej Grajewski: Ostatnie wybory samorządowe zostały, Pana zdaniem, sfałszowane?

Paweł Kowal: Aby twierdzić, że wybory zostały sfałszowane, trzeba dysponować realnym materiałem dowodowym. Mogę to wyjaśnić obrazowo. O tym, czy pacjent zaraził się w gabinecie lekarskim, możemy się dowiedzieć, badając go. Jeśli były złe procedury medyczne, mógł się zarazić. Rolą państwa jest dbanie o przestrzeganie określonych zasad podczas wyborów, gdyż wówczas procent „zakażeń” jest mniejszy. Jeszcze jedno chciałbym podkreślić. Na świecie nie ma fałszowania wyborów w skali 40, 50 proc. Najczęściej jest to rząd kilku procent głosów. Problem polega więc na tym, aby tak wyśrubować jakość procedur wyborczych, aby obniżyć procent wszystkich fałszerstw bądź nieprawidłowości poniżej błędu statystycznego. Nie można sprawy bagatelizować twierdzeniem, że nieprawidłowości dotyczyły zaledwie kilku procent. Te kilka procent bowiem często rozstrzyga o końcowym wyniku całości.

Co wzbudzało największą Pana wątpliwość w sposobie przeprowadzenia ostatnich wyborów i liczenia głosów?

Dwie kwestie, które można było wcześniej sprawdzić i wyjaśnić. Po wyborach w 2010 r. ukazała się analiza wyborów samorządowych dokonana przez prof. Przemysława Śleszyńskiego. Sporządzona przez niego mapa pokazywała wzrost głosów nieważnych, ale tylko w powiatach województwa mazowieckiego. Państwowa Komisja Wyborcza, jako organ odpowiedzialny za rzetelne przeprowadzenie wyborów, powinna była ustalić przyczyny pojawienia się tak wielkiej liczby głosów nieważnych. Być może już wtedy należało sprawdzić korelację między głosami nieważnymi a tzw. książeczkami, które otrzymali wtedy tylko wyborcy na Mazowszu. Inna kwestia dotyczy problemu, który wystąpił podczas wyborów w 2011 r. Otóż jednej z partii, co przyznał nawet w swoim orzeczeniu Sąd Najwyższy, nie było na części kart do głosowania. Sąd stwierdził, że faktycznie nazwa tej partii nie została wypisana na wszystkich kartach wyborczych. Ale ponieważ nie badał skali występowania tego zjawiska, a jedynie orzekał na podstawie przedstawionych mu jednostkowych dowodów, uznał, że fakt ten nie miał wpływu na końcowy wynik wyborów. Był to błąd, należało próbować dociec przyczyny tego zjawiska. Były więc sygnały alarmowe. PKW zaniedbała te sprawy. To oznacza, że wielu sędziów może nie rozumieć, że kwestia czystości wyborów, wręcz sterylności procedur wyborczych w demokratycznym kraju powinna być traktowana na równi z prawami człowieka.

źródło: gosc.pl