Kowal: Rżnięcie głupa to nie jest dobry pomysł na politykę zagraniczną

28 Październik 2014

– W tekście Politico jest kilka szczegółów dotyczących propozycji rozbioru Ukrainy. Mało prawdopodobne, by były wyssane z palca. Stawiam hipotezę, że Putin do tego wątku powracał kilka razy podczas spotkań z Tuskiem – mówi były europoseł Paweł Kowal.

Pan robił polską politykę wschodnią po 2005 r. Czy rzeczywiście w roku 2008 Rosja namawiała Polskę na rozbiór Ukrainy? W jednym Sikorski ma rację – ta sprawa jest wielopłaszczyznowa. Dalej zaczynają się schody.

Dokąd prowadzą? Na pewno Putin miał i ma w głowie ideę rozbioru Ukrainy. Są liczne dowody na to, że od chwili rozpadu ZSRR Kreml myślał o tym. Dotykała tego m.in. doktryna Falina-Kwicińskiego zaproponowana tuż przed końcem Związku Radzieckiego. Ona zakładała, że jednym z celów odbudowy Rosji jest odtworzenie imperium. Do pewnego momentu to była tylko idea, ale od wojen na Kaukazie widać, że Moskwa zaczyna rzeczywiście budować imperium – w dodatku w sposób będący kalką koncepcji z czasów Katarzyny II.
Putin chce Trzeciego Imperium, a siebie widzi jako imperatora.

Z naczelnym marzeniem zapewnienia Rosji dostępu do ciepłych mórz. Stąd tyle energii Rosja wkłada w umocnienie swej pozycji nad Morzem Czarnym, które do tych ciepłych wód prowadzi. Ale imperialną pozycję Moskwa buduje w całej Eurazji, temu służą dążenia do przejęcia kontroli nad Arktyką, Rosjanie starają się nawet wrócić na Spitsbergen. Dla bacznych obserwatorów to wszystko było oczywiste od dawna – od lat 90., a na pewno od 2000 r., kiedy władzę przejął Putin. On wzmocnił doktrynę, mówiącą, że dzięki energetyce Rosja odbuduje dawną pozycję na świecie, a także wrócił do reguły wykorzystywania wojny w polityce wewnętrznej i zewnętrznej.

Wojna w służbie marketingu politycznego? Tak. To proste narzędzie, ale ono ułatwiło mu zdobycie większych wpływów w kraju oraz w regionie. Jednocześnie drogi Putina rozjechały się z drogami Zachodu – bo tam nikomu nie przyszłoby teraz do głowy, by sięgnąć po wojnę i czyjeś terytorium, by zaznaczyć swoją dominację.

To czemu w 2001 r. George W. Bush mówił o Putinie: Spojrzałem mu głęboko w oczy. To człowiek szczery i godny zaufania? Trzeba pytać Busha, a Putin potrafił zmylić Zachód nieraz. On w pełni jako przywódca kraju ukształtował się w latach 2003-2005 po doświadczeniu rewolucji róż w Gruzji i pomarańczowej rewolucji na Ukrainie. Wtedy sobie uświadomił, że w dawnych sowieckich republikach dojrzewa pokolenie, które nie chce mieć nic wspólnego z Moskwą – i postanowił twardo temu przeciwdziałać. To był ważny moment zwrotny, który Zachód całkowicie przeoczył. Putin na kolejne kryzysy zaczął reagować ostrzej, a UE i Ameryka myślały, że zawsze będzie jak po pomarańczowej rewolucji.

Mimo wojny w Gruzji. Rosyjski prezydent wielokrotnie pozwalał sobie na publiczne uwagi o tym, że Ukraina nie zasługuje na to, by być samodzielnym państwem. Nieraz pokazywał, że nie traktuje jej jako niezależny kraj, tylko raczej jako przestrzeń, po której może swobodnie hasać. W 2008 r. dla nikogo nie mogło to być tajemnicą, prezydent Lech Kaczyński mówił o tym wyraźnie. W tym sensie ostatnie rewelacje Sikorskiego nie odkrywają nic nowego, jeśli chodzi o intencje Putina.

Sikorski jednak ze swoich słów zaczął się wycofywać. Ale się nie wycofał. Warto uważnie przeczytać dementi, jakie wygłaszał.

On najpierw nawiązywał do rozmowy Tusk – Putin w Moskwie w styczniu 2008 r., a potem zmienił wersję, mówiąc, że nie było wtedy rozmowy w cztery oczy. Powiedział coś więcej. Podkreślił, że zawiodła go pamięć i pomylił daty. Moja hipoteza jest następująca: Putin rzeczywiście powiedział to lub coś podobnego do tego, co Sikorski przekazał dziennikarzowi Politico, ale podczas innego spotkania z Tuskiem, na przykład rok później.

Chodzi Panu o ich wspólny spacer po sopockim molo? Powiedzmy. Przyjrzałem się tekstowi w Politico jak analityk i problem w tym, że jest tam kilka szczegółów dotyczących tej propozycji, które do molo nie pasują i mało prawdopodobne by były wyssane z palca. Jest więc możliwa jeszcze jedna hipoteza, mianowicie to, że ten temat nie pojawiał się tylko w jednej rozmowie. Wówczas cała sytuacja rzeczywiście robi się skomplikowana.

Sikorski określił ją raczej jako surrealistyczną. Nie wchodziłbym głębiej w kolejne fazy dementi, bo się w tym zakopiemy.

Bardziej chodzi mi o to, czy taką propozycję można było odebrać jako żart. Gdy usłyszałem o tej sprawie we wtorek rano, też wydawało mi się, że chodziło tutaj o jakiś typowy rosyjski imperialny żart. Szczególnie że po wrześniu 2009 r. ktoś mi opowiedział, że taki „żarcik” pojawił się u Putina. Ktoś komu opowiedzieć to miał premier Tusk. Mówiłem o tym nieraz, niestety nie pamiętam, od kogo to usłyszałem. Nie mogło to wywołać zdziwienia po referacie Putina w Bukareszcie. Ale gdy przeczytałem, że Sikorski opowiada o szczegółach tego proponowanego rozbioru Ukrainy, to nasunęło mi się pytanie, czy temat nie powracał w kolejnych rozmowach Tuska z Putinem, których zresztą nie było dużo. Sprawy nie można zamknąć stwierdzeniem, że marszałkowi wszystko się pozajączkowało.

Całość rozmowy: polskatimes.pl