Kowal na Ukrainie

Paweł Kowal: Na Ukrainie może narodzić się nacjonalizm.

20 Luty 2014

„Unia od początku, na każdym etapie, mogła coś zrobić. Teraz będzie się za nią ciągnął grzech zaniechania” – mówił wczoraj w RMF FM eurodeputowany Paweł Kowal. „Na Ukrainie wyrosło nowe pokolenie, które nie chce być w 'Związku Radzieckim’.

Konrad Piasecki: Kiedy słyszy pan takie najbardziej czarne scenariusze – wojna domowa albo rozpad państwa ukraińskiego – daje pan im wiarę?

Paweł Kowal:Kiedyś uważałem, że rozpad państwa ukraińskiego to jest prawdopodobieństwo mniej niż 1 procent. Dzisiaj faktycznie, kiedy obserwujemy to, że ludność cywilna przejmuje de facto broń od wojska, na przykład we Lwowie, to to jest już taki próg wojny domowej – bo ona mniej więcej na tym polega, że uzbrojone oddziały, wspierane aktywnie albo biernie przez wojsko, występują przeciwko sobie nawzajem w ramach jednego kraju. Czyli w tym sensie znaleźliśmy się na progu wojny domowej.

I to miałby być rozpad na Ukrainę zachodnią – bardziej prozachodnią – i wschodnią – bardziej prorosyjską?

Nie wydaje mi się, żeby Ukraina mogła się rozpaść na dwie części czy żeby można było powiedzieć, że Ukraina w naturalny sposób dzieli się na dwie części. Na pewno czym innym jest dawna Galicja, czym innym jest Kijowszczyzna – tam, gdzie się odbywały te protesty, zwana zresztą tradycyjnie właśnie Ukrainą, czym innym jest Donieck, czym innym Dniepropietrowsk, więc Ukraina, na szczęście, nie dzieli się na dwie połówki. I dlatego od takiego spostrzeżenia, że mamy pewien posmak wojny domowej, do rozpadu naprawdę daleka droga. Nie wieszczyłbym tego.

Rozpad to byłby najgorszy scenariusz dla Ukrainy, ale i dla Polski?

Rozpad to byłby bardzo zły scenariusz dla Ukrainy, tragiczny scenariusz dla bezpieczeństwa w Europie Środkowej. Chwała Bogu, dzisiaj realnie do tego scenariusza się nie zbliżamy.

Na ile Polska, Unia Europejska są bezradne i mogą tylko z przerażeniem patrzeć na to, co dzieje się w Kijowie, a na ile mają realne instrumenty, żeby powstrzymać Janukowycza?

Najistotniejszy spór dotyczy tego, czy Unia działała właściwie czy działała opieszale i czego nie zrobiła, a mogła zrobić. Moje stanowisko jest tutaj zupełnie inne niż pana premiera dzisiaj w Sejmie. Ja uważam, że Unia mogła od początku, na każdym etapie coś zrobić. W sierpniu ubiegłego roku, kiedy Rosjanie stworzyli bariery handlowe, można było przynajmniej symbolicznie otworzyć rynek dla niektórych ukraińskich towarów, nie tylko zresztą ukraińskich, ale też mołdawskich i gruzińskich. Potem, kiedy zaczął się Majdan, można było ogłosić zniesienie wiz dla Ukraińców, na przykład za rok. Przecież wszyscy sobie zdają sprawę, że zniesienie wiz to jeszcze nie otwarcie rynku pracy czy nawet nie zniesienie kontroli granicznej. Tego nie zrobiono. Potem należało współpracować bliżej z Amerykanami, kiedy się okazało, że jednak się angażują. Tutaj znowu Unia miała swoje „muchy w nosie”, antyamerykańskie. Znowu tego nie zrobiła. Potem, kiedy Putin zaczął naciskać wyraźnie na Janukowycza, składać mu te propozycje 15 miliardów, trzeba było zorganizować spotkanie pani Merkel czy pana Barroso i właśnie wtedy powtórzyć jeszcze raz ofertę dla Ukrainy. Na każdym etapie Unia czegoś nie zrobiła i ten grzech zaniechania będzie się za Unią ciągnął.

A czy można jeszcze dzisiaj te zaniechania jakoś nadrobić czy to już jest sprawa zamknięta?

Nie wszystkie można nadrobić, ale najgorszym wariantem rozwoju sytuacji byłoby, gdybyśmy się zgodzili na taką zgniłą stabilizację na Ukrainie. Miałem wrażenie, że trzy dni temu już byliśmy blisko takiego scenariusza, w którym wszyscy się pozornie ucieszą – powiedzą: powstaje nowy rząd. Ale na Ukrainie problem nie polega na tym, że jest lepszy lub gorszy rząd. Mimo tego, że ten ostatni akurat nie był najlepszy. Na Ukrainie problem polega na tym, że wyrosło nowe pokolenie, które nie chce być w „Związku Radzieckim” – jakimkolwiek, nowszym, starszym. To są ludzie, którzy chcą być w Europie, czują się Europejczykami, także jeżeli mieszkają na wschodzie Ukrainy. Tego nie zagwarantowały im władze ukraińskie, a właściwie ich oszukały, mówiąc, że podpiszą umowę stowarzyszeniową, a Unia Europejska zostawiła ich na tym Majdanie. Jeżeli ktoś się dzisiaj boi rozwoju nacjonalizmu na Ukrainie, to przede wszystkim powinien obawiać się, że on powstanie w wyniku poczucia osamotnienia tych ludzi, którzy protestowali.

Na sytuację na Ukrainie Unia, w tym Polska, powinna oddziaływać kijem czy marchewką?

Powinna oddziaływać pokazywaniem perspektywy. Pierwszy ruch dzisiaj to obłożenie wszystkich tych, którzy są winni krwawych pacyfikacji, wszystkimi możliwymi prawnymi sankcjami. To jest podstawowy element naszej wiarygodności. Po drugie – nie próbować tworzyć nowego rządu dla Ukraińców, ale zrobić to, co do nas należy, czyli zwołać wielką międzynarodową konferencję, w której wzięłaby udział Unia Europejska, państwa Unii – te, które są bardziej zainteresowane, Stany Zjednoczone, Międzynarodowy Fundusz Walutowy, być może jeszcze inne kraje typu Azerbejdżan. Tak, żeby każdy wniósł taki wkład, jaki może. Pokazanie tej wspólnej oferty Ukrainie już byłoby nowym faktem, ponieważ ludzie na Ukrainie zobaczyliby, że ktoś w ogóle zwrócił uwagę na to, że oni mają swoje poważne ambicje i te ambicje nie dotyczą tego, żeby jeden czy drugi był premierem. Te ambicje dotyczą tego, żeby mieli równe szanse i nadzieje na przyszłość.