Marek Migalski wzywa delegację Parlamentu Europejskiego do potępienia działań Rosji

04 Marzec 2014

Marek Migalski, wiceprezes PRJG, zaapelował o zwołanie nadzwyczajnego posiedzenia Delegacji do Komisji Współpracy Parlamentarnej Unia – Rosja celem omówienia sytuacji oraz podjęcia decyzji w sprawie Krymu. Europoseł zwrócił się także do swoich kolegów z Delegacji o przyjęcie oświadczenia, w którym potępione zostanie rozmieszczanie wojsk rosyjskich na Krymie, a działania Rosja uznane zostaną za niezgodne z prawem międzynarodowym i niedopuszczalne.

– Dla Portugalczyków czy Hiszpanów kryzys na Krymie jest mniej ważny niż dla Polski – ocenia w rozmowie z portalem wyborydoparlamentu.eu Marek Migalski, europoseł Polski Razem.

Jakie powinny być, w najbliższych kilkunastu-kilkudziesięciu godzinach, działania organów UE w związku z kryzysem na Krymie?

Aktywność Unii musi być równoległa na trzech polach. Po pierwsze – polityka UE wobec Rosji musi być tożsama z działaniami władz USA. Po drugie, ma być skoordynowana z polityką państw członkowskich Unii. Po trzecie, wytężone działania muszą następować na forum samej Unii. To zbyt poważna sprawa, żeby zajmowała się nią tylko pani Catherine Ashton. Wystąpiłem już do przewodniczącego delegacji do komisji współpracy parlamentarnej Unia-Rosja o zwołanie jej nadzwyczajnego posiedzenia i wydanie przez delegację specjalnego oświadczenia potępiającego działania władz Rosji.

 Istotne jest, żeby Unia w sprawie Ukrainy mówiła jednym głosem.

Oczywiście, choć należy pamiętać, że nie jest to łatwe. Dla Portugalczyków czy Hiszpanów kryzys na Krymie jest przecież znacznie mniej ważny niż dla Polski, Niemiec, państw bałtyckich, Węgier czy Słowacji. Według mojej wiedzy, w poniedziałek spotyka się Rada Unii Europejskiej w składzie szefów MSZ, co będzie miało na celu właśnie skoordynowanie polityki UE i państw członkowskich wobec kryzysu na Krymie. Poza tym, sprawą Krymu powinny zająć się wszystkie parlamentarne podkomisje współodpowiedzialne za politykę zagraniczną.

Czy na Krymie obserwujemy obecnie przygotowania do wojny?

Nie. Wojny z tego nie będzie, co jednak nie znaczy, że nie będzie ofiar. Rosja obserwuje reakcje świata zachodniego, w tym oczywiście Unii. Putin sprawdza i uważnie analizuje, jak daleko może się posunąć. Wojna jednak nie opłaca się nikomu.

Ale to chyba nie oznacza, że sprawę Krymu należy bagatelizować?

Oczywiście, że nie. To najpoważniejszy kryzys w sąsiedztwie Polski od momentu rozpadu ZSRR. Sedno jest w tym, żeby znaleźć złoty środek pomiędzy bagatelizowaniem sprawy i panikowaniem.

Czy istotną rolę w kryzysie krymskim powinna odegrać Turcja?

Tak – i to nie tylko dlatego, że jest ona niezwykle ważnym członkiem NATO. Od dawna uważam, że geostrategiczne położenie Turcji powinno skutkować przyłączeniem jej do Unii. Od kilku dekad Turcja czeka „w przedpokoju” najpierw do EWG, teraz do UE –  to na dłuższą metę może być niebezpieczne, bo na terenie Turcji mogą w związku z tym rozgorzeć radykalizmy muzułmańskie. Natomiast z punktu widzenia dnia dzisiejszego, widać jakim problemem jest odrzucenie roli Turcji dla rozwiązywania problemów w Basenie Morza Czarnego.

Czy zasadnym jest pomysł zainstalowania kontyngentu NATO na granicy Polski, Słowacji czy Węgier z Ukrainą?

Nie. To doprowadzi do zaostrzania sytuacji. Efektem mogą być prowokacje, które mogą wymknąć się spod kontroli. Pamiętajmy, że każdy spokojny dzień działa na niekorzyść Putina. On jest na przegranej pozycji, choć może oczywiście wydać rozkaz wejścia wojsk na Ukrainę, czego efektem mogą być niestety ofiary śmiertelne. Ale on już stracił Ukrainę. Natomiasto to, co robi teraz, jest oznaką słabości, a nie siły. Putin słabnie i na koniec chce coś wytargować, ale historia działa na korzyść prozachodniej Ukrainy. Dlatego też Kontyngent przy granicy może być niepotrzebnym podgrzewaniem atmosfery.