Tomasz Szlązak: „Euro” czy „China” – Geddon?

09 Lipiec 2015

Kiedy oczy Polaków zwrócone są w kierunku Grecji i rozgrywających się z jej udziałem wydarzeń na scenie polityczno-finansowej oczy całej reszty świata zwracają się ku Chinom. Z lekkim niedowierzaniem obserwujemy trwający obecnie demontaż kolejnej, bo aż drugiej w tym roku bańki spekulacyjnej w tym kraju.  Być może obserwujemy w tych dniach realizację podwójnego scenariusza ryzyka. Scenariusz potworny, bo rujnujący życie być może tysiącom a nawet milionom ludzi, a z drugiej strony piękny, manifest sił naturalnych których nie daje się okiełznać.  Podczas kiedy zapaść Grecji według klasycznych definicji podręcznikowych przestaje być „kryzysem”, a przeradza się w dystopijny scenariusz polityczno-ekonomiczny dla tego kraju i jego obywateli, obserwujemy wręcz idealnie podręcznikowy obraz „dynamicznych przesunięć portfelowych” daleko na wschodzie.

Z jednej strony, powiedzmy od południa, mamy do czynienia z prawdopodobnie pierwszym wyjściem ze strefy Euro. Z drugiej zaś, przez ostatnie kilka miesięcy mogliśmy obserwować bezprecedensowe wzrosty na rynkach akcji w Chinach, które teraz zamieniły się w lawinowe rumowisko spadków cen aktywów rynkowych.  Pierwszą zaś bańką, z którą przyszło sobie poradzić w ostatnich miesiącach Chińczykom, był spadek cen nieruchomości w głównych miastach. Czynników mających wpływ na powstanie a następnie przekłucie tej bańki było na pewno sporo. Jedną z nich z całą pewnością była stopniowa redukcja stóp procentowych co skutecznie zniechęcało Chińczyków do przechowywania środków na lokatach bankowych. Kolejnym czynnikiem była polityka wprowadzania stopniowych ograniczeń dla banków wobec emisji długu na rynku hipotecznym i zdiagnozowania jego przegrzania. Chińczycy nie zrażeni jednak rollercoasterem rynku nieruchomości podjęli się masowego otwierania rachunków maklerskich. W ciągu ledwie pierwszego kwartału trwającego roku, dzięki zdjęciu ustawowych ograniczeń na prowadzenie działalności brokerskiej otworzyli 12 milionów rachunków maklerskich.  Blisko 90% rachunków na rynku, prowadzących działalność na rynku w Szanghaju w czerwcu należało do inwestorów indywidualnych. To inwestorzy indywidualni wytwarzali także poprawiającą się płynność dla tego rynku. Były to obroty nie małe, albowiem przekraczające częstokroć 60 mld USD.

Wygląda na to jednak, że uciekający przed jedną bańką Chińczycy, wywołali kolejną. W obliczu zwalniającego, ale utrzymującego się na bardzo wysokim poziomie wzrostu gospodarczego oscylującego w tym roku w okolicy 7% i spadających stóp procentowych uznali oni, że właściwym miejscem do przechowywania oszczędności (oraz spekulacyjnej gry na kredyt) będzie giełda papierów wartościowych. To magiczne tempo które widać na wykresie poniżej, miało miejsce także w sprzężeniu zwrotnym.  Ogień optymizmu był podsycany dodatkowo przez liczne w tym roku pierwotne oferty publiczne, których liczba przekroczyła 250, oraz optymistyczne prognozy dotyczące przychodów.

Źródło: Bloomberg

W zaledwie kilka dni giełda w Szanghaju,  a więc największy parkiet regionu straciła około 3,9 biliona dolarów kapitalizacji, tj. ok 1,5 tysiąca punktów. Przed wczoraj notowania był zmuszone zawiesić 1,5 tysiąca spółek. Dla porównania główny parkiet warszawski to ok 400 spółek. Co ciekawe, spadki wywołały nie duże zachodnie instytucje, których kapitał spekulacyjny i nerwowe ruchy wywołały poprzedni kryzys azjatycki z 1997 roku, tylko inwestorzy indywidualni, pod wpływem rosnącego napięcia i emocji rynku. Szum informacji i makrotrendy rynkowe zepchnęły inwestorów indywidualnych do działania en masse, przesuwając rynek chiński od wycen porównywalnych do znanych nam minimów z 2009 roku, poprzez histerię mody na kupowanie akcji do kompletnej paniki jaką obserwujemy w ostatnich dniach.

W obliczu rozwijających się wydarzeń, warto przyjrzeć się potencjalnym konsekwencjom raczej niż mniej lub bardziej bezpośrednim związkom przyczynowym. Warto też spojrzeć na tak dynamiczne wydarzenia z punktu widzenia fenomenologicznego.  Jednej strony tak potężne wahania oznaczają ruinę dla tysięcy czy setek tysięcy ludzkich żywotów. Z drugiej strony pokazują naszym oczom i przypominają, jak niewiele jesteśmy w stanie poradzić przeciwko siłom natury. Od ostatniej dużej fali kryzysu na świecie minęło bowiem siedem lat. Niektórym udało się zapomnieć o poprzednim kryzysie. Zdążyliśmy dać się samym sobie znowu przekonać, że jesteśmy w stanie poprzez regulację i architekturę tkanki prawno-społecznej nad pewnymi kwestiami zapanować. Znów jednak na własne oczy możemy się przekonać, że w obliczu bezwzględnych praw i prawd natury jesteśmy bezsilni. W obliczu katastrof, jedyną przestrogą i środkiem zapobiegawczym pozostaje pewność, że są nieuniknione.  Pozostaje nam spoglądać na wschód z lękiem i z nadzieją. Póki jest na to czas, warto wrócić do analiz sprzed kilku lat w wykonaniu, zapomnianych dzisiaj trochę proroków tych wydarzeń: Wojciecha Białka i Krzysztofa Rybińskiego. Nakreślone przez nich horyzonty zdarzeń będą obecnie gwałtownie zyskiwać na zastosowaniu praktycznym. Jak obie sekwencje wydarzeń odbiją się na Polsce i naszym rodzimym rynku? Najbliższe dwa miesiące z pewnością dostarczą nam w tej materii niezbitych dowodów.

Źródło: The Economist.

Tomasz Szlązak