paweł kowal

Kowal: Mamałyga nie wybucha

01 Grudzień 2014

KISZYNIÓW – W Mołdawii może dojść w najbliższych dniach do kolizji wielkich geopolitycznych płyt tektonicznych. Najbiedniejsze państwo Europy, kraj, któremu na co dzień nikt nie poświęca uwagi, może być widowiskiem spięcia między interesami Zachodu i Rosji. Rzecz się dzieje w wyjątkowo drażliwym momencie, a Mołdawia leży dokładnie na linii tarcia między UE a światem, na który wyłączny wpływ chce mieć neoimperialna Rosja.

Czynników ryzyka, że wynik odbywających się 30 listopada wyborów parlamentarnych w Mołdawii stanie się punktem zapalnym, jest kilka. Pierwsze to napięcie wokół samego głosowania. Od 2009 roku, kiedy wybory minimalną liczbą głosów wygrały partie opowiadające się za podpisaniem umowy stowarzyszeniowej z UE, mołdawska scena polityczna jest podzielona na pół.

Powszechnie uważa się, że przegrana partii wspierających rząd Iurie Leancy oznaczałaby zwrot Mołdawii ku Unii Celnej i Rosji. Brukselskie elity udzielały w ostatnich latach demonstracyjnego wsparcia polityce oficjalnego Kiszyniowa. Było to tym bardziej istotne, że rząd stale balansował na granicy utraty poparcia większości w parlamencie, a partie go tworzące najwięcej czasu traciły na dogadywanie się ze sobą.

Kryzysy rządowe w stolicy Mołdawii kilkakrotnie były łagodzone bezpośrednio przez unijnych przedstawicieli, komisarza Štefana Füle czy ministrów spraw zagranicznych Polski i Szwecji. Mołdawia to jedno z trzech państw, obok Gruzji i Ukrainy, które efektywnie uczestniczyły we wspólnotowym programie Partnerstwa Wschodniego i podpisały umowy stowarzyszeniowe. Konkretnym wyrazem unijnego poparcia dla Kiszyniowa było zniesienie wiz do krajów UE dla wszystkich obywateli tego kilkumilionowego kraju. Mimo tych posunięć w społeczeństwie Mołdawii narastało przekonanie, że rząd nie podejmuje reform ani nie walczy z korupcją.

Przeciw proeuropejskiej koalicji występowały do niedawna trzy partie w różnym stopniu popierające prorosyjski kurs Mołdawii. Igor Dodon, lider socjalistów, cieszy się oficjalnym poparciem Putina, a lider kolejnej partii Renato Usatii posądzany jest o działanie w oparciu o środki pochodzące z Rosji. W piątek Usatii opuścił kraj w obawie przed zatrzymaniem – jak powiedział w umieszczonym w internecie nagraniu wideo. W czwartek sąd orzekł, że jego partia nie może brać udziału w niedzielnych wyborach, ponieważ otrzymuje pieniądze z zagranicy, co jest w Mołdawii nielegalne.

Głos opozycji, także komunistycznej, współbrzmi w Mołdawii z opiniami szczególnie konserwatywnej w tym kraju Cerkwii prawosławnej, która postrzega UE i USA jako siedlisko swobód obyczajowych. Ponieważ szanse zwolenników kursu europejskiego i jego przeciwników są wyrównane, szczególne znaczenie będzie miało profesjonalne przeprowadzenie wyborów.

Tu dochodzimy do drugiego czynnika ryzyka. Są nimi działania Centralnej Komisji Wyborczej, która w ostatniej chwili wykluczyła z wyborów prorosyjską partię Usatiiego, zasłaniając się faktem, że była ona finansowana przez zagranicę. W rzeczywistości był to pretekst, ponieważ cały system finasowania działalności partii politycznych w Mołdawii co do zasady nie jest transparentny. Decyzja CKW może potencjalnie wywołać znaczące niepokoje społeczne.

Trzecim czynnikiem ryzyka wybuchu rozruchów w Mołdawii jest oczywiście problem Naddniestrza. Trzeba pamiętać, że Rosja „doniecki model” separatyzmu już w 1992 roku przetestowała na powstającej dopiero Mołdawii, wsparła miejscowych watażków w stworzeniu quasi-państewka na lewym brzegu Dniestru, które przez ponad dwie dekady, dzięki stałemu strumieniowi pieniędzy z Moskwy i wsparciu rosyjskiej armii, okrzepło i jest dzisiaj rodzajem wielkich eksterytorialnych rosyjskich koszar między Ukrainą a Mołdawią.

Ze strony Kremla osobistym nadzorcą Naddniestrza i Mołdawii jest jeden z najbardziej radykalnych putinistów, dyplomata i polityk Dymitr Rogozin. Fakt ten świadczy o znaczeniu, jakie przypisują Rosjanie sytuacji w Mołdawii. Aktywiści z Naddniestrza od lat sugerują chęć oficjalnego przyłączenia się do Rosji.

Do tego na południu Mołdawii od wieków żyje mniejszość narodowa: Gagauzowie, która chociaż cieszy się autonomią, to deklaruje chęć współpracy z Rosją – to czwarty element zapalny w Mołdawii. W tym roku przeprowadzili oni na swoim terytorium nielegalne referendum w tej sprawie, którego wynik był zdecydowanie na korzyść Unii Celnej. Faktem jest, że rząd w Kiszyniowie przez lata nie koncentrował się na polityce wobec mniejszości: polskiej czy bułgarskiej.

Biorąc to wszystko pod uwagę, nietrudno sobie wyobrazić, by Rosja m.in. w oparciu o przetestowany ostatnio w Doniecku model wojny hybrydowej przeprowadziła podobną akcję w Mołdawii, np. przy udziale część Gagauzów. Kiszyniów od tygodni plotkuje o przenikających do kraju, między innymi przez linię demarkacyjną z Naddniestrzem, zielonych ludzikach i transportach amunicji.

Sprawa piąta: nie bez znaczenia dla potencjalnie wybuchowej sytuacji w Mołdawii jest sytuacja społeczna: emigracja zarobkowa kobiet na południe UE, a mężczyzn najczęściej na budowy w Rosji przypieczętowała fatalną sytuację gospodarczą kraju – poza Mołdawią jest ponad pół miliona obywateli, którzy wyjechali za pracą (na ponad 3 mln obywateli).

I wreszcie polityka Rumunii stanowi potencjalne podłoże sporów: na podziały wewnętrzne w Mołdawii nakłada się kwestia stosunku do zachodniego sąsiada. Mieszkańcy Mołdawii ciągle jeszcze znajdują się w postsowieckiej sferze oddziaływania kulturowego Rosji, jednak etnicznie i językowo wielu z nich związanych jest z Rumunią, swoją historię postrzegają jako część „historii Rumunów”, a deklaracje niektórych polityków z Bukaresztu nie pozostawiają złudzeń: ich celem jest przyłączenie Mołdawii jako historycznej Besarabii do Rumunii i nie uznają oni co do zasady istnienia narodu mołdawskiego.

Taki scenariusz (Mołdawii w ramach Rumunii i tylko dla Rumunów) nie tylko wielu przedstawicieli mniejszości narodowych w Mołdawii postrzega jako zagrożenie – co jest dodatkowym czynnikiem potencjalnych niepokojów. W tym roku dochodzi jeszcze jeden, siódmy już czynnik możliwych zamieszek, gorący problem tego kraju minimalnie związany z samą Mołdawią: ogólny stan gry między Rosją a Zachodem.

Istnieje obawa, że Kreml w razie prób powołania w Mołdawii nowego proeuropejskiego rządu, gdyby poparcie dla niego było niezbyt wyraźne, nie pozwoli sobie łatwo na polityczną porażkę, choćby w Kiszyniowie. Istotne dla Kremla jest ryzyko, że Mołdawia stanie się przykładem udanej proeuropejskiej drogi dla innych państw dawnego ZSRR.

Mamałyga to popularna w tej części Europy potrawa o konsystencji kleiku przygotowana z kaszy gryczanej lub kukurydzianej. Pomimo wszystkich niebezpieczeństw wydaje się, że jeszcze raz w Mołdawii spełni się porzekadło: „Mamałyga nie wybucha”. Odnosi się ono w tym kontekście do stanu relacji społecznych w Mołdawii.

Mamałygowa prognoza opiera się nie tylko na intuicjach. Kluczowym bowiem graczem pomiędzy Prutem a Dniestrem jest Vlad Plahotniuc. Jako bogacz i oligarcha popierał on byłego prezydenta, a dzisiaj lidera komunistów Woronina. „Mołdawia w każdym razie będzie RP”, czyli „Republiką Plahotniuca” – żartują zachodni dyplomaci, którzy być może znaleźli nowy klucz do stabilizacji w Kiszyniowie.

W powyborcze dni to Plahotniuc, który dzisiaj patronuje jednej z proeuropejskich partii (Demokratycznej Partii Mołdawii Mariana Lupu), doprowadzi do włączenia do koalicji komunistów Woronina. Tym samym zada decydujący cios zwolennikom Unii Celnej i przeważy szalę w kierunku Brukseli.

Na korzyść Woronina, który w ostatnich miesiącach złagodził swoje niefortunne wypowiedzi o UE, działają dwa elementy: nie podpisał w 2006 roku rosyjskiego planu dla Naddniestrza, przez co ostatecznie wypadł z łask Kremla oraz w 2009 roku minimalnie przegrawszy w wyborach oddał władzę, chroniąc kraj od – jak mawiają w Kiszyniowie – „ukraińskiego scenariusza”.

Wystarczy, żeby Woronin „zachęcony” przez Plahotniuca zmienił front i koalicja proeuropejska będzie gotowa, nawet jeśli jej dotychczasowi uczestnicy przegrają. Arytmetycznie rzecz biorąc, tylko taki scenariusz gwarantuje dzisiaj stabilizację rządu w Kiszyniowie. Teoretycznie Plahotniuc może też wesprzeć przeciwną opcję, ale zależy mu osobiście na dobrej reputacji w UE i bezpieczeństwie własnych interesów. A czy europejska koalicja w Kiszyniowie będzie z Woroninem tak samo „europejska”, to już zupełnie inne pytanie.

Paweł Kowal – historyk i publicysta, adiunkt w Instytucie Studiów Politycznych PAN, założyciel Fundacji Energia dla Europy, w latach 2009-2014 kierował delegacją PE do współpracy z Radą Najwyższą Ukrainy.

źródło: natemat.pl